|
|
Autor |
Wiadomość |
Kaspian
Smark
Dołączył: 20 Sie 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 22:42, 23 Sie 2011 Temat postu: Kaspian - ON (AKT DRUGI) |
|
|
PROLOG
W strugach rzęsistego deszczu, na poszatkowanej prostokątami mokrych płyt nagrobnych, przestrzeni cmentarza, tuż pod niskim murem dzielącym miejsce spoczynku od wąskiej opustoszałej drogi, stała ciemna, ściśnięta pod parasolami grupka ludzi. Było to nieprzyjemne popołudnie letniego miesiąca. Aura zdawała się opłakiwać, kolejne ofiary niedawnych wydarzeń. Kapłan pospiesznymi i niedbałymi, ruchami odprawiał wedle przykazań kościelnych, swoje czynności, z niepokojem zerkając na uczestników tego pogrzebu. Szczególną ciekawość wzbudzała w nim niemłoda, wysoka, szczupła kobieta w prostokątnych okularach odziana w długą szatę oraz spiczastą tiarę. Wyglądała na kogoś, kto pomylił sobie obrządek pochówku z zabawą Halloven. Wśród zebranych zauważył również kilkoro młodych ludzi wyglądających nie więcej niż na siedemnaście- osiemnaście lat. Wysoki rudzielec o bladej piegowatej twarzy, sprawiał wrażenie na zmieszanego całą sytuacją, mimo to z dozą czułości objął ramieniem posmutniałą, drobną dziewczynę o gęstych brązowych włosach. Kolejną postacią wzbudzającą niepokój był nastoletni obdartus w okularach. Twarz okularnika stężała w głębokim zamyśleniu, nad czarną wyrwą ziemi, gdzie przed paroma chwilami spoczęła trumna z ciałem zmarłego. Jego twarz była nieprzenikniona, skamieniała, trudno było odgadnąć jakie uczucia mu towarzyszą przy tej okazji.
Tuż obok dobiegał do uszu zebranych zdławiony szloch wynędzniałej kobiety. Mokre, długie, czarne włosy przykleiły się do jej zapadniętych policzków, czerwień zapłakanych oczu ukrytych w głębokich oczodołach korespondowała z krwistą czerwienią rozmazanej szminki. W długiej, żałobnej szacie ze strugami czarnego tuszu pod oczami przypominała upiorne widmo zza światów, nie mogące zaznać wiecznego spokoju. Wątłe ciało co rusz targał kolejny przypływ żalu.
Kapłan w rytualnym wręcz rutynowym geście zamachną się lekko z kropidłem w ręce, by po raz ostatni zroszyć wieko trumny wodą święconą. Wydawało się to jednak daremne i znikome w swym celu, ze względu na gęsty ciek deszczu, w którym święcone krople zmieszały się z brudną deszczówką.
Każdy kolejny krok i słowo duchownego zdawał się działać na tajemnicza kobietę jak fałszywy dźwięk w melodii jej szlochu. Twarz wykrzywiała się w chęci odrzucenia od siebie napływającej, natrętnej świadomości utraty, niczym złowieszczej wizji przyszłości, przybierającej wymiar rzeczywisty. Była ona jedyną sobą manifestującą prawdziwy żal i smutek.
- ... i nie będziesz ronił łzy nad grobem Łazarza, wiedząc, że w owym czasie jego ciało z martwych powstanie... - Kapłan odczytał ostatnie zdanie, po czym głośno zamknął książkę liturgiczną- spoczywaj w pokoju. Amen- dodał po chwili i wycofał się z cmentarza, pod parasolem, niesinym przez neurotycznego, wysokiego ministranta.
Troje mężczyzn ubranych w brudne, robocze ubrania nieznacznym kiwnięciem głowy, zupełnie bezwiednym, przekazali sobie znak gotowości do podjęcia ostatnich powinności. Podejście do czarnej czeluści grobu nie było łatwe, znacznie utrudniała to mokra błotnista gleba lepiąca się do butów. Nogi robotników grzęzły w błocie, a duże, zbite grudy ziemi uderzały głucho o wieko trumny. Ogorzałe i lekko zapijaczone twarze grabarzy niewzruszenie połyskiwały w oszronionych rdzą łyżkach szpadli podczas gdy, wychudzona postać, udręczonej kobiety, zastygła w pół drogi do miejsca pochówku, niesiona silnym odruchem konwulsji. Oczy zebranych utkwiły w jej drobnej postaci. Jej usta otwierały się i zamykały niemo, jak u ryby pozbawionej wody, pragnącej zaczerpnąć powietrza.
Korpulentna rudowłosa kobieta, o dobrodusznej twarzy podeszła do nieznajomej i objęła czułym ramieniem, ta natomiast, zawyła głosem ranionego zwierzęcia, po czym opadła całym ciężarem na swoją pocieszycielkę.
W miejscu gdzie, jeszcze przed chwilą wyła głęboka dziura, lekko nad ziemią sterczał nierówny, mokry kopiec z krzywo wbitą tabliczką i prostym drewnianym krzyżem. Deszcz powoli ustawał, zmieniając się w chłodną lekką mżawkę. Zza ciężkich, szarych chmur jako zwiastun lepszych dni wyjrzało blade słońce, wyłaniając z cienia okolice cmentarza.
Najgorsze wydawało się już minąć, bowiem największy wróg został zgładzony, lecz wszyscy uczestnicy pogrzebu byli przekonani, że jeszcze dużo czasu upłynie zanim świat znormalnieje, po terrorze który Lord Voldemort siał przez te wszystkie lata. Wciąż trwała seria pogrzebów, przygnębiających i przytłaczających nową rzeczywistość a Ministerstwo Magii, nie mogło opanować bałaganu jaki powstał podczas licznych zamieszek, które miały miejsce w ostatnim czasie. Wszystkiemu temu towarzyszył natrętny, nieustępliwy deszcz, który lał się z nieba już od około dwóch tygodni w ogóle nie poprawiając nastrojów.
Długo wyczekiwane słońce, wyłoniło się właśnie w tym monecie, gdy grupa ludzi zmierzała ku bramom cmentarza. Dopiero teraz została przez wszystkich zauważona Narcyza Malfoy wraz z synem Draconem, biorących udział w pogrzebie w znacznej odległości od reszty, tuż pod rozłożystym kasztanem. Zawsze elegancka i dość urodziwa, lecz równie wyniosła Narcyza rzuciła, zaciekawione spojrzenie w stronę, żałośnie wyglądającej nieznajomej, prowadzonej przez panią Weasley. Draco na widok Harry’ego Potter’a i jego przyjaciół, odwrócił się plecami by ukryć swoje zmieszanie. Sam Harry również, wolał unikać spotkań z państwem Malfoy jeśli to tylko było możliwe.
- Kochaniutka, jak się nazywasz- odezwała się nagle pani Weasley, gdy wszyscy już wyszli za bramy cmentarza, prosto na wąską brukową uliczkę, dzielącą ich od śmierdzącej i brudnej rzeki.
W świetle słońca tajemnicza kobieta, wyglądała na jeszcze bardziej zaniedbaną. Całe jej ciało drżało jak na mrozie, wciąż jeszcze mokre włosy wyglądały na skołtunione. Wątłymi, kościstymi i długimi kończynami oplotła swoje ramiona. Twarz przypominała teraz niezmiernie smutną maskę porcelanowej lalki. W ciemnych oczodołach nie tliła się żadna mglista iskierka nadziei, oddychała płytko przez półotwarte wargi. Stała milcząc niczym właśnie osierocone dziecko lub obłąkana.
Wszyscy z niepokojem błądzili po jej postaci, wymieniając się spojrzeniami. Pani Weasley, wejrzała zaniepokojona w jej twarz, by odszukać jej spojrzenie. Kobieta powoli uniosła głowę i rozejrzała się po wszystkich.
- ...byliście jego przyjaciółmi? Wydała z siebie chrapliwy, łamiący się głos.
- hmm... w pewnym sensie, tak...choć raczej nazwałbym to znajomością niż przyjaźnią- odpowiedział jej pan Weasley, robiąc krok w przód i chwytając za łokieć, małżonkę jakby się bał że nieznajoma może niespodziewanie ją zaatakować.
Kobieta spojrzała na Artura Weasley’a po czym przeniosła wzrok na Harrego. Przez chwile przypatrywała mu się nieruchomo, przywracając na swoje oblicze stan świadomości.
- On też tam był, prawda panie Potter? w Hogwarcie...w dniu w którym, pan zgładził Czarnego Pana?
Harry, przez kolejne dni dręczony wciąż przez nieznajomych, kolejnymi pytaniami i zmuszany do opędzania się od natrętnych dziennikarzy, zwłaszcza od Rity Skeeter, nie miał ochoty, zmuszać się do odtwarzania tych wydarzeń po raz kolejny. Z grzeczności jednak, przytakną kiwnięciem głowy.
Kobieta, powolnym krokiem zbliżyła się do Harry’ego zatrzymując swoją twarz o cal przed jego nosem. Harry dyskretnie odchylił się do tyłu, marszcząc lekko brwi w zakłopotaniu. Nieznajoma złożyła na piersiach, chude dłonie jak do modlitwy, a oczy zaszkliły się ponownie od łez. Patrzyła na niego jak w święty obrazek.
- A czy pan widział jego śmierć?- Znów zapytała swoim zachrypłym od płaczu głosem.
- .... tak ... widziałem. - Odparł Harry czując się coraz bardziej niezręcznie.
Sam nie wiedział co sądzić o kobiecie, która wyraźnie rozpacza po śmierci Severusa Snape’a i podobnie jak on nazywa Lorda Voldemorta, Czarnym Panem, jak również nie wiedział co ma sądzić o samym zmarłym, biorąc pod uwagę okoliczności jego śmierci. Jeszcze nie zdążył się nad tym głębiej zastanowić, wszystkiego czego teraz pragnął to święto spokoju.
Kobieta jednak nie poprzestała na tym, wyraźnie oczekując od niego czegoś więcej. Znów zbliżyła się ku niemu o kolejny cal. Tym razem Harry był zmuszony wykonać krok do tyłu, by ta na niego nie weszła.
- Proszę dać Harry’emu spokój- odezwała się nieco rozjuszona Ginny, przystępując do kobiety, która na jej widok wycofała się, wyraźnie spłoszona. Po raz kolejny zalewając się łzami, ukryła twarz w dłoniach.
- Prze..e.. praszam.... ja ...ja chciałam... tyy..lko się ..dowiedzieć- przemówiła, dławiąc się własnym płaczem- czyyy.... on.....czy on- dokończenie tego zdania, wyraźnie sprawiało jej ogromny trud.
- Czy on był wampirem? - dokończyła za nią znużonym głosem Luna, podając jej ogromną chustę w czerwone grochy. Kobieta pomimo swojego bólu i rozpaczy w której wciąż tkwiła spojrzała na Lunę, oszołomionym wzrokiem. Słowa Luny ze względu na swą niedorzeczność, nieco ją otrzeźwiły. Wszyscy inni przyzwyczajeni do jej ekscentrycznego stylu bycia nie reagowali już na tego typu rewelacje płynące z jej ust.
- Nie, to oczywiste, że nie był wampirem, wiedziałbym o tym gdyby było inaczej-odparła kobieta, wycierając z twarzy rozmazaną szminkę oraz zacieki tuszu, absurdalną chustą Luny- czy mogłabym z państwem porozmawiać?- zapytała zanim Luna zdążyła cokolwiek powiedzieć, by wyjaśnić kolejną genialną teorię swojego ojca.
- Jeśli pani musi...- odparł z niechęcią pan Weasley- my również straciliśmy kogoś bliskiego, straciliśmy syna, wolałabym teraz ... - lecz zanim zdążył dokończyć, pani Weasley, chwyciła go za ramię i kiwnęła lekko głową, dając tym samym do zrozumienia, że mimo wszystko powinni porozmawiać z tą kobietą.
- Rozumiemy, ból po stracie bliskich. Zatem proponuje byśmy wszyscy udali się do Nory na herbatę i jabłecznik. To był wyczerpujący dzień.
Państwo Weasley’owie za wszelką cenę starali się prowadzić życie po śmierci Freda naturalnym torem, tak by reszta rodziny a zwłaszcza ich dzieci nie oglądały rozpaczy rodziców. Już samo przygnębienie z jakim na twarzy chodził George, wystarczało by wszyscy odczuwali te ogromną stratę. Nora nie była już tak głośnym i wesołym miejscem jak wcześniej, teraz było w niej dużo ciszej i smutniej, tak jakby wraz z duszą Freda odpłynęła z tego miejsca radość i śmiech. Pomimo ogromnej siły w jaką wkładali państwo Weasley’owie w normalność życia rodzinnego, co wieczór pod drzwiami ich sypialni dało się słyszeć, szloch i przyciszone rozmowy małżonków.
Artur Weasley, gdy tylko nie przebywał w pracy, spędzał każdy wolny czas w swoim warsztacie, by móc czymkolwiek zająć ręce i myśli. Moly natomiast dokładała wszelkich starań, by w domu nie brakowało gości, robiła wszystko aby nie zaznać chwili samotności, broniąc się tym samym od bolesnych wspomnień o utraconym synu. Tym razem miała również nadzieję, że niosąc wsparcie nieznajomej, zaprzątając swoją głowę cudzymi problemami, odczuje choć przez chwilę ulgę.
Dla Harry’ego wizyta, tej kobiety oznaczała jedno, po raz kolejny będzie zmuszony do odpowiadania na pytania, do wałkowania, dla jednych ekscytującej historii pełnej brawury, a dla niego historii jego życia z Lordem Voldemortem, które pragnie pozostawić za sobą. Cudowną obietnicą nowego, normalnego i spokojnego życia, były wszystkie te chwile spędzone z Ginny w Norze, którymi mógł teraz cieszyć się do woli.
Ron również sprawiał wrażenie odmienionego, tak jakby te wszystkie dramatyczne wydarzenia w których uczestniczył, wstrząsnęły nim na tyle by dojrzał i spoważniał. Dzięki temu dużo lepiej rozumiał Hermionę a ich związek zdawał się zakwitać z dnia na dzień.
Wszyscy domownicy wiedzieli, że nigdy nie będzie już tak jak było. Wraz z odejściem kochanej osoby, zmienia się cały wewnętrzny świat, robi się ciszej, lecz im więcej czasu upływa tym bardziej ta cisza staje się znośna, dom zaczyna rozbrzmiewać nowymi dźwiękami, które przypominają, że wciąż toczy się życie.
Nieznajoma, odwróciła się ku pani Weasley, na twarzy malowała się szczera wdzięczność, za okazaną wyrozumiałość. Podeszła do niej, powłócząc czarnym, koronkowym trenem szaty, który zagarną za sobą kępkę suchych liści i kurz. Potrzeba rozmowy z kimkolwiek kto znał Severusa Snape’a a zwłaszcza z naocznym świadkiem jego śmierci, napędzała jej czyny i myśli. Właściwie można było odnieść wrażenie, że od dłuższego czasu żyła w izolacji od ludzi, co sprawiło, że teraz tak bardzo łaknie ich wszystkich na raz. Patrząc na nią, ktoś mógłby odczuć współczucie zmieszane z niepokojem o jej stan zdrowia psychicznego.
Słońce na dobre rozdarło swymi promieniami, szarość deszczowego popołudnia zapowiadając, swój pierwszy od wielu dni, urokliwy zachód. Na wąskiej, brukowanej uliczce, tuż przy śmierdzącej stęchlizną rzece, dzielącej cmentarz od szeregu, ceglanych i opustoszałych domów, upiornie straszących pustką swych okien, z cichym pyknięciem, jak za dotknięciem różdżki, zniknęło dziewięć osób, jedna po drugiej.
Złowieszcza sylweta wysokiego komina górowała nad horyzontem. Powiew wiatru zatoczył koło nad cmentarzem, omiatając świeżo uklepany grób, świecący jak ogromna czarna blizna, wśród chylących się od starości tablic nagrobnych. Ostatnia osoba, Narcyza Malfoy, stojąca pod parasolem kasztanowca, zniknęła rozpływając się w powietrzu, po raz ostatni, rzucając spojrzenie na białą tabliczką z nazwiskiem Severus Tobiasz Snape.
Ten sam wiatr błąkający się po cmentarzu w Spinner’a End, poruszył z lekka łodygami traw i wrzosów, na dużej, pagórkowatej przestrzeni, zamkniętej z obu stron półkolami rzadkiego liściastego lasu. Krople deszczu lśniły w słońcu niczym diamenty, w ażurach różowego kwiecia. Połacie roślinności na najwyższym z pagórków przecięte były, wąską wstęga udeptanej, piaszczystej ścieżki. Ścieżyna ta prowadziła w dół, na wprost do niskiego, drewnianego płotu. Płot ten okalał, piętrzący się chybotliwie, dość osobliwy dom mieszkalny. Przypominał on w swoim charakterze, wzniesioną ręką dziecka, krzywą wierzę z sześciennych klocków. Dwa ceglane kominy solidnie wyły na szczycie spiczastego dachu. Tuż obok, jakby przyklejony do ściany domu, znajdował się niewielki ogród. Miedzy serpentynami grządek Szałwii Lekarskiej, Skrzypu oraz Żywokostu, plątały się małe gnomy o złośliwych kaprawych oczkach. W chwili gdy jeden z tych, uciążliwych szkodników zaczął obgryzać drobne, żółte kwiecie Byliny Piołunu na szczycie najwyższego pagórka, jakby z powietrza pojawiła się grupa ludzi. Z tego miejsca doskonale było widać, dom państwa Wesley’ów, którzy podążali ku niemu prowadząc za sobą, Harry’ego Pottera, Hermionę Granger, Lunę Lovegood, Minerwę McGonagal, dwoje swoich dzieci Rona i Ginny, oraz tajemniczą nieznajomą z zainteresowaniem łaknącą otaczający ją krajobraz.
Kobieta, mrużąc oczy, jakby światło drażniło jej spojówki, wytężyła wzrok by ogarnąć wyrastający przed nią dom. Szli niespiesznym krokiem, co pozwoliło na dokładniejsze oględziny, nowego dla niej miejsca.
-Pięknie tutaj...- Stwierdziła przyciszonym głosem, oglądając się dookoła siebie.
Jej głos, teraz dużo spokojniejszy, nie łamiący się od lamentu, brzmiał bardzo łagodnie i melodyjnie. Minerwa McGonagal, wpatrzona w jej plecy z intensywnością polującego sokoła, była nawet gotowa, sądzić że słychać w tym głosie bezbronność ofiary. Tylko czyjej ofiary? Profesorka zadała sobie ulotne pytanie.
- Jeszcze się pani nam nie przedstawiła- Zauważył uprzejmie pan Weasley, oglądając się przez ramię. Kobieta wyglądała na lekko zmieszaną, blady rumieniec oblał jej policzki, nadając twarzy zdrowszego wyglądu.
- Przepraszam, jestem jeszcze taka roztrzęsiona....nazywam się Afrodyta Grant- odpowiedziała z zakłopotaniem, po raz pierwszy wykrzywiając usta w lekkim, smutnym uśmiechu. Moly Weasley zerknęła na Afrodytę z ukosa. Sądząc po jej poważnym wyglądzie i delikatnie zaznaczających się pierwszych zmarszczkach w okolicach oczu, dałaby jej nie więcej niż ponad trzydzieści pięć lat. Jednakże, nie przystawała do standardowego odpowiednika dojrzałych kobiet, w jej zachowaniu wyraźnie wyczuwała coś ze spłoszonego dziecka.
Do wąskiej furki o szerokich szczeblach jako pierwszy dotarł pan Weasley. Otworzył ją na oścież i grzecznym gestem ręki zaprosił Afrodytę na podwórko. W oknie na parterze za cienką kwiecistą firanką ukazała się twarz Georga. Gdy tylko zobaczył wszystkich przed domem, przeskoczył przez rząd kuchennych kociołków i otworzył zamaszystym ruchem drzwi, by powitać ich na ganku. Wielkim zaskoczeniem były dla niego odwiedziny profesor McGonagal a zwłaszcza nieznajomej mu kobiety, odzianej w żałobną czerń.
Po śmierci swego brata, odczuwał dużo mniejszą potrzebę płatania figli i żartów, jednakże, dobrze wiedział iż wolą Freda byłoby nie rozpaczanie po jego starcie lecz wielka fiesta , pełna fajerwerk, sztucznych ogni, kieszonkowego bagna, bombonierek lesera, dowcipnych kociołków i mnóstwem słodyczy ociekających pitnym miodem. Z trudem mu jednak przychodził powrót do dawnego Georga, zważywszy, że od wielu tygodni nie był w stanie wycisnąć z siebie ani jednego, udanego żartu. Nie! Tak nie może być dalej, muszę coś wymyślić, w innym wypadku zwariuję! Pomyślał, w momencie gdy wszyscy, w przemokniętych ubraniach, weszli do środka, prowadzeni przez panią Weasley prosto do kuchni.
- Georg, tak mi przykro- odezwała się po raz pierwszy profesor McGonagal, swoje kroki kierując ku niemu- nie miałam, jeszcze sposobności by złożyć ci kondolencje- oczy wyraźnie jej się zaszkliły na jego widok. Położyła rękę na jego ramieniu.
- Pani profesor gdybym wiedział, to kazał bym Fredowi zabrać kilka naszych produktów, żeby trochę rozweselić drętwych umarlaków- Georg posłał jej szeroki uśmiech.
Był to pierwszy uśmiech, od dnia śmierci brata, trochę wymuszony lecz z głębi serca.
- Cieszę się, że tak dzielnie to znosisz chłopcze- odparła profesor McGonagal klepiąc go po plecach- Sama nie wierzę, że to mówię ale lubiłam te wasze głupie wybryki- dodała, puszczając Gerog’owi perskie oko.
Po dłuższej chwili zamieszania, w której rozległo się szuranie krzeseł, brzęk naczyń, czajnika kładzionego na kamienny piec, wszyscy zasiedli przy dużym, kuchennym, drewnianym stole. Dla Afrodyty, rodzinna atmosfera i ciepło ogniska domowego bijącego z tych ścian, była nowym i niezwykle przyjemnym doznaniem. Nigdy wcześniej, ani później nie wyczuwała w żadnym z innych miejsc tak dobrej aury płynącej z ludzi, choć tak bardzo się od niej różnili. Obawiała się jednak, że po bliższym poznaniu, nie będą już dla niej tak uprzejmi i życzliwi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę jak bardzo, potrzebowała prostej ludzkiej dobroci. Człowiek podobnie jak roślina rosnąc w cieniu, bez słońca którą jest miłość i wody którą jest akceptacja, wzrasta w błędnym przekonaniu, że świat jest okrutny i zły, przez co nigdy nie będzie w stanie zakwitnąć. Wszystko co dobre i piękne, zostanie zduszone przez chwasty. Spojrzała w zamyśleniu na mały zadbany ogródek, widniejący tuż za oknem. Gdzieś obok niej toczyły się rozmowy, a ona znów była w świecie swoich wspomnień.
Tkwiąc w otchłaniach własnych myśli z kubkiem gorącej herbaty w ręku, nie spostrzegła, ciekawskich spojrzeń, co rusz posyłanych w jej stronę poprzez stół. Milcząca i tajemnicza, przypominająca roślinę trzymaną w ciemnościach, ze wzrokiem wbitym w dal, wzbudzała zainteresowanie całego towarzystwa.
Harry zdziwiony jej długim milczeniem, zaczął już rozpatrywać możliwość wymknięcia się z kuchni wraz z Ginny do jej pokoju. Jednakże, coś go w niej intrygowało i mimo wszystko wciąż trzymało w miejscu.
Hermiona wdana w rozmowę z Ginny o objawach chorobowych Puszka Pigmejskiego, rzuciła w stronę Afrodyty ciekawskie spojrzenie. Od chwili gdy ją ujrzała odniosła wrażenie, że kogoś jej przypomina, że ta twarz jest jej znajoma, lecz nie mogła sobie przypomnieć, gdzie tę kobietę mogła widzieć. Długie czarne włosy, nieco matowe i skołtunione, chuda, blada twarz, głębokie oczodoły w których ukryte były orzechowe oczy i grube czarne brwi....Eileen Prince!- Hermiona doznała nagłego olśnienia, co sprawiło, że zbyt głośno postawiła kubek na stole, obryzgując się przy tym herbatą.- Ależ, to nie możliwe, jest za młoda na matkę Severusa Snape’a..... ale czyżby była z nim spokrewniona? Ginny zaskoczona tą nagłą zmianą zachowania Hermiony, przeniosła wzrok w stronę Afrodyty.
- Pani Grant, może nam pani coś o sobie opowie?- Zapytała głośno Hermiona poprzez długość stołu starając się o uprzejmość.
Wszelakie rozmowy i wymiany zdań zostały przerwane, zapadała cisza. Wszystkie oczy zatopiły się w zastygłej jak odlew gipsowy twarzy, Afrodyty. Ta niewzruszenie wpatrzona w igraszki gnomów ogrodowych wciąż rozwijała i zwijała w głowie długi ciąg obrazów, dźwięków i wspomnień. Bezwiednym, powolnym ruchem zbliżyła krawędź kubka do usta. Nagła cisza, która dotarła do jej uszu z dużym opóźnieniem, wydała się jej jakaś złowroga. Przeniosła zatem niewidzące oczy w stronę stołu, by doznać chwilowo szoku, na widok wlepionych w nią twarzy zebranych. Z przywartym do ust naczyniem, przeskakiwała oczami od twarzy do twarzy.
- Właśnie, chciała pani z nami porozmawiać- Przerwał ciszę Ron. Wysuwając się zza pleców Hermiony.
Afrodyta odstawiła herbatę na stół. Wiedziała, że musi się z tym zmierzyć i że właśnie nadszedł ten właściwy moment. Chciała, wręcz czuła przemożną potrzebę by opowiedzieć tym ludziom, całą historię, własną historię wcale nie smutną ale też wcale nie szczęśliwą. Historię uprzędzoną, kilkoma skromnymi chwilami nadziei, rozciągającą się na kilka lat przed Severusem, kilka lat z Severusem i na tych parę przyszłych dni bez niego. Właściwie to całe swoje życie dzieliła na te bez Severusa i te z Severusem. Nie brała pod uwagę trzeciego aktu życia pod tytułem „życie bez Severusa“. Severus, Secerus Severus- imię przeklęte, ale by móc odejść stąd w spokoju ducha, musi tę klątwę z siebie zrzucić. Nic jednak nie uwolni jej od czarnych klapek widma przyszłości przysłaniających oczy.
- Najpierw, chciałbym panie Potter dokończyć swoje pytanie- Odnalazła wzrok Harry’ego. Jak ktoś tak mizerny mógł pokonać Czarnego Pana? Przemknęła jej myśl po głowie, na widok, szczupłej twarzy chłopaka i ciężkich okrągłych oprawek, zwisających na nosie.
- Czy Severus Snape, wspomniał o mnie przed śmiercią?- Była pewna, że zna odpowiedź, jednak jakaś niewielka, iskierka nadziei zapłonęła w jej piersi, pragnęła za wszelką cenę uchować ją w sobie.
- Niestety nie- Odparł Harry, prawie namacalnie czując na swym ciele jak kobieta świdruje go oczami.
Afrodyta uczuła, jak ta maleńka iskierka gaśnie, znów pogrążając ją w pustce i ciemności. Pochyliła głowę, wpatrując się teraz w swoje dłonie trzymające kurczowo kubek z herbatą, by ukryć swój zawód.
- A zatem, opowiem wam wszystko, jesteście pierwszymi i ostatnimi osobami, które usłyszą tę historię- głośnym wdechem nabrała do płoc strumień powietrza. Tym samym po raz ostatni nabierając swoją dawną pewność siebie.Wejrzała w oblicza zebranych, na których malowała się ciekawość i zainteresowanie....
AKT PIERWSZY- życie przed Severusem
ROK 1961
W staro-celtyckim niemieckim mieście Aachen, leżącym tuż przy granicy z Belgią i Holandią, którego panoramę zdobiła architektura XIV-wiecznego ratusza oraz strzelistość wierzy katedralnej, panowały marcowe roztopy. Pierwsze źdźbła trawy przebijały przez gąbczasty, mokry śnieg przyprószając uliczne trawniki soczystą zielenią. Pośniegowe błoto rozlewało się kałużami po chodnikowych płytach i chlupotało pod stopami przechodniów. Gdyby nie wzmożony ruch uliczny można by usłyszeć, wiosenne trele ptaków, przysiadujących na nagich jeszcze gałęziach drzew. Nikt jednak nie miał czasu na to by przyglądać się urokom pierwszych oznak wiosny. Życie miasta wczesną popołudniową porą przybierało znacznego tępa. Wracający z pracy, biegnący w rozlicznych sprawunkach i spieszący się na uciekające autobusy i pociągi ludzie, potrącali się wzajemnie, obrzucając rozgorączkowanymi spojrzeniami. Z wypiekami na twarzach, lub z pustymi maskami znikali szybko za kolejnym zakrętem, niosąc wypchane teczki, teczuszki, pakunki, reklamówki, siatki, koszyki, torebki. Mknęli przez miasto jakby chodziło o ich życie.
W wąskiej brudnej uliczce, gdzie niegdyś znajdowała się pracownia starego zegarmistrza Zimmermanna, miedzy opasłym budynkiem banku a skromnym sklepem krawieckim pani Wagner, znajdowało się pomieszczenie na kontenery. Zza wąskiego murku dzielącego śmietnik od ulicy wypadł zdyszany mężczyzna. Biegł szybko, z rozwianymi włosami na czole, w rozpiętej kamizelce, srebrny kieszonkowy zegarek potrząsał mu się u boku. Ów osobnik, pędem wyskoczył wprost na ruchliwą ulicę, włączając się w miejski rozgardiasz. Ruszył w dół, wzdłuż szarych rzędów kamienic, w biegu rozluźniając swój misternie przewiązany halsztuk. W pośpiechu potrącił, kilkoro przechodniów, bez wzruszenie biegł jednak dalej, nie zwracając uwagi na oburzone spojrzenia i głośne wyrzuty.
Dzisiejszy dzień miał się zapisać na kartach jego rodzinnej historii. Wiadomość, którą otrzymał jakieś dwadzieścia minut temu, dotarła do niego o kilka dni wcześniej niż tego oczekiwał. Jednakże rościł w swojej rozgorączkowanej głowie nadzieję, że ta nagłość nie będzie miała złych konsekwencji. Musi natychmiast stawić się w domu, to tylko parę kroków stąd. Ta myśl kołatała się w czaszce Janusa Granta, zaślepiając jego oczy, do tego stopnia, że prawie otarł się o śmierć wbiegając pod koła samochodu. Gdyby nie starszy mężczyzna podparty laską, stojący pod wiatą przystanku tramwajowego, który szarpną go za kamizelkę, już teraz leżałby na masce starego, czarnego Volkswagena.
- A ty co? Do porodu..hehe- Zaśmiał się posiwiały, mężczyzna grożąc mu swoją laską.
Janus wytrzeszczył na niego oczy, w chwili zdziwienia i już miał coś odpowiedzieć gdy przypomniał sobie, że naprawdę mu się spieszy. Wybąkał pod swoim kruczoczarnym wąsem niedbałe dziękuję, po czym z większą niż wcześniej ostrożnością przebiegł przez jezdnię. Wszedł na dziedziniec obskurnej kamienicy z której wielkimi płatami odchodził szary, brudny tynk, w oknach jak szczerby w zębach świeciły czarne pustki, powyginana rynna wisząca pod gzymsem dachu chybotała się na wietrze wygrywając melodię nienastrojonych skrzypiec. Taki widok był jednak zarezerwowany tylko dla tych, którzy potrafili patrzeć ale nie posiadali zdolności widzenia. Zdolności widzenia, odmiennego różniącego się od szarości którą serwuje nam zwykła rzeczywistość, rzeczywistość nie magiczna.
Dla Janusa i reszty mieszkańców tej kamienicy, było to dość przytulne miejsce zamieszkania. Fasady budynku widziane oczami pana Granta, ozdobione były licznymi płaskimi dekoracjami, dach czerwienił się w chłodnym wiosennym słońcu, w oknach wisiały bogato zdobione zasłony i wzorzyste firany, gdzie niegadzie za szybą posrebrzały się amulety lub dyndały pęczki czosnku dając do zrozumienia, że miejsce zamieszkane jest przez czarodziejów. Właśnie w tym budynku, w rodzinie pracownika Departamentu Stosunków Międzynarodowych Czarodziei w Ministerstwie Magii w Berlinie oraz właścicielki sklepu dla twórców eliksirów „Alchemik“, urodziła się najmłodsza z czwórki dzieci, wyczekiwana po trzech synach jedyna córka państwa Grant’ów- Afrodyta Grant.
Zdyszany pan Grant, z purpurowym licem i kroplami potu na skroniach, susami przeskakiwał schody po trzy stopnie na raz. Jeszcze tylko kilka pięter, i już będzie w przedsionku swojego mieszkania. Pierwsze, drugie, trzecie piętro, gdzieś za drzwiami obok rozległo się groźne ujadanie psa, mężczyzna odskoczył w popłochu klnąc pod wąsem. I nareszcie, czwarte piętro, brązowe bukowe drzwi z małą zgrabna gałką i złotą tabliczką na której wygrawerowano napis: J. K. M. K. H. Grant. Pan Janus chwyciła za klamkę, zanim jednak zdecydował się przestąpić próg, zamknął oczy i wziął kilka głębokich wdechów by uspokoić nieco umysł. Gdy jego wzrok padł na ową wizytówkę na drzwiach mieszkania, uśmiechnął się z dumą do samego siebie. Niedługo przybędzie na niej jeszcze jedna literka- pomyślał i otworzył szybkim szarpnięciem drzwi.
Mieszkanie nie było ani wielkie, ani małe w wąskim przedpokoju rzędem stały trzy pary, męskich i chłopięcych butów, w kącie tuż przy drzwiach sterczały trzy szczeciny sportowych mioteł marki Funke, na wieszaku piętrzyły się wiosenne płaszcze. Kapelusze pana Janusa ułożone wedle kolorów leżały na półce nad lustrem. Od samego progu wyczuć można było niemiecką perfekcję i porządek, którą utrzymywała pani Katrina Grant z domu Schneider. Małżonka pan Janusa żyła w silnym przekonaniu, o czym nie omieszkała często mu przypominać że: „największą cnotą eliksiroznawcy jest perfekcja, dlatego też niemieccy czarodzieje prześcigają inne magiczne społeczności w tej jakże subtelnej sztuce“.
Pan Grant jednak z lekkim wzrastającym niepokojem, spoglądał na drzwi małżeńskiej sypialni. Cisza która za nimi się rozlegała zdawała mu się w swojej rozciągłości jakaś nieswoja, a wręcz złowroga. Przystanął na chwilę i znieruchomiał niczym posąg nasłuchując dźwięków. Ta cisza zaczęła piszczeć w jego uszach, powodując szybsze bicie serca. Z płytkim oddechem w płucach przyłożył ucho do skrzydła drzwi. Jego bębenki popieścił głuchy dźwięk rozmów i..... ciche kwilenie dziecka. A więc już po wszystkim. Odparł w duchu, odczuwając jak opada w nim napięcie. W tym samym momencie, gdy już chciał zapukać do drzwi, jak na raz, z drugiej strony otwarła je akuszerka w długim białym fartuchu. Pulchną twarz miała spoconą i zaróżowioną, krótkie błąd kędziory sterczały niesfornie spod wysokiego czepca. Z milczącą miną, zgarnęła ramieniem pana Granta do środka.
Na szerokim małżeńskim łożu wśród miękkich poduszek, wycieńczona lecz szczęśliwa leżała Katrina Grant. Grube ciemne włosy, na co dzień spięte w ciasny kok, teraz zupełnie bezkarnie okalały jej smukłą twarz, dwoje orzechowych dużych oczu świeciło się pod cienką linią brwi. W tych orzechowych oczach, w których niegdyś bez pamięci zakochał się pan Grant, igrały dwie małe iskierki radości- trzymała w czułych ramionach, niewielkie, kwilące zawiniątko. Synowie pana Granta podobnie jak ich buty, pilnowane pod surową ręką rodziców, siedzieli przy matce rzędem.
25 marca 1961 roku -Pan Grant był szczęśliwy.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaspian dnia Śro 20:58, 05 Paź 2011, w całości zmieniany 24 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
PaniSnape
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Wto 22:51, 23 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Piękne! Ciekawie piszesz i ciekawie zaczyna się ta cała historia
Weny na następne rozdziały
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alice
Śmierciożerca
Dołączył: 17 Sie 2011
Posty: 203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Wto 23:17, 23 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Ciekawie się zapowiada
Masz świetny, zgrabny styl, tylko drobne problemy z przecinkami. To trochę utrudnia czytanie. Tak samo jak kilka zdań, które są po prostu zbyt długie.
No ale tak drobnych wad można się wyzbyć, więc pisz szybko co dalej!!
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Lennves
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 1144
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Wrocław
|
Wysłany: Wto 23:17, 23 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Całkiem niezły początek.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alice
Śmierciożerca
Dołączył: 17 Sie 2011
Posty: 203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Śro 23:46, 24 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Widzę skłonności do irytującego czytelników urywania w najciekawszym momencie xD
Zapowiada się coraz lepiej. Masz talent, styl jest świetny, trzymasz czytelnika w niepewności... tylko te cholerne przecinki x.x"
Może się czepiam, ale mój polonistyczny umysł cierpi.
Nie myślałaś nad "zatrudnieniem" bety (osoby, która czyta skończony rozdział i eliminuje błędy niewykrywalne dla Worda)?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ma.TH.i
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 16:01, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Genialna rzecz, ale zgadzam się z Alice, gdzie nie gdzie przecinki.
@Alice - Bety? Przybliżysz?
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaspian
Smark
Dołączył: 20 Sie 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 17:25, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Nie myślałam o kimś takim jak beta, choć owszem muszę przyznać,że czasem bardzo by się przydał taki człowiek. W trakcie pisania, gdy jestem w ciągu myśli nie zauważam pewnym niedociągnięć, takich jak np. wzmianka o suchych liściach wplątanych w tren Afodyty podczas gdy cały czas opisywałam deszczową pogodę. Dopiero po przeczytaniu całości zauważam takie niuanse. Być może jest to drobiazg. Jednak sądzę że jeśli myśli się o pisaniu poważnie, to należy wykazać się konsekwencją w każdym calu.
Tak, myślę o pisaniu bardzo poważnie, chcę a właściwie czuje ogromną potrzebę napisania powieści wraz z oprawieniem ich we własne ilustracje. Mam nawet w głowie kilka pomysłów, jak np. "Lustro" czy też "Klucznik" - będę te powieści pisała przede wszystkim z myślą o młodych dorastających ludziach. Pisanie FanFicka traktuję bardziej jak ćwiczenie, szlifowanie umiejętności. Choć nie ukrywam że przynosi mi to ogromną satysfakcję. Biorąc pod uwagę, to wszystko, bardzo bym chciała byście mi pomogli w doskonaleniu się.
Alice, rozumiem ten problem z przecinkami ale niestety nie umiem temu zaradzić. Może po raz kolejny podpowiesz mi co robić. W jakich miejscach są one zbędne lub potrzebne? Tak po prawdzie, jestem dyslektykiem co oczywiście nie zwalnia mnie z obowiązku znajomości zasad interpunkcji. Wręcz odwrotnie, powinnam mieć całą ortografię w małym paluszku.
Co do samej opowieści którą tutaj snuję, kolejny fragment będzie prawdopodobnie jutro na forum, chcę się do niego pożądnie przyłożyć.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaspian dnia Czw 17:27, 25 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ma.TH.i
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 17:39, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Ale to super, że chcesz się na poważnie zająć pisaniem, bo widać, że masz talent
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PaniSnape
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 18:16, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Świetne! Moje opowiadania się do twojego stylu pisania umywają
Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ma.TH.i
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 19:15, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Własnie, tylko poczekamy aż Alice napisze swoje wypracowanie o przecinkach
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alice
Śmierciożerca
Dołączył: 17 Sie 2011
Posty: 203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Czw 21:19, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Kaspian, jeśli chcesz, to bardzo chętnie zostanę twoją betą
I masz rację, ff to chyba najłatwiejszy sposób na wyszlifowanie sobie stylu i tworzenia postaci. Ma się bazę, która jakoś psychicznie zabezpiecza, a tak naprawdę i tak tworzy się wszystko samemu - tylko mniej się to zauważa.
Zajęcie się pisaniem na poważnie to też moje wielkie marzenie, ale prawdopodobnie nigdy go nie zrealizuję...
Niestety, wypracowania o przecinkach nie będzie, bo sama stawiam je bardziej na podstawie wyczucia niż znajomości zasad interpunkcji - jedyne, które pamiętam, to przecinki przed "który", podczas wyliczania i wydzielające zdania podrzędne
@Ma.TH.i
Beta to taka jakby nieprofesjonalna wersja korektora tekstu. Czyta go przed publikacją, starając się wyłapać wszelkiego rodzaju błędy niewykrywalne przez Worda - jak np. "choć" zamiast "chodź" (ten błąd chyba był w pierwszym polskim wydaniu IŚ xD), pokręcone przecinki, błędy logiczne i składniowe w zdaniach.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Alice dnia Czw 21:28, 25 Sie 2011, w całości zmieniany 2 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Kaspian
Smark
Dołączył: 20 Sie 2011
Posty: 70
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Czw 23:18, 25 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Najpierw zwróce sie do PaniSnape- twój styl jest zupełnie inny co nie znaczy że gorszy, piszesz z poczuciem humory, i skupiasz się na akcji. Moje pisanie skupia się na warstwie opisowej. Twoja "Opowieść Wigilijna" bardzo mi się podoba. Ja mam skłonnośc to pisania opasłych tomów i rozległych opisów co wydawać się moze czasem nudne.
Alce teraz do Ciebe- Jeśli myslisz poważnie o pisaniu, to nic nie stoi na przeszkodzie. Siadaj, pisz i prezentuj nam swoje dzieło literackie. My pomożemy Ci uwiezyć w twój sukces, tak jak wy pomagacie mi... nawet nie wiedzie jak wiele znaczą dla mnie wasze słowa uznania. Dzięki wam od dnia kiedy sie tutaj zarejstrowałam pisze chodźby kawałek tekstu, i codziennie chcę by to co wychodzi zpod mojej ręki było coraz lepsze.
Post został pochwalony 0 razy
Ostatnio zmieniony przez Kaspian dnia Pią 1:11, 26 Sie 2011, w całości zmieniany 1 raz
|
|
Powrót do góry |
|
|
Alice
Śmierciożerca
Dołączył: 17 Sie 2011
Posty: 203
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Kraków
|
Wysłany: Pią 1:12, 26 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Tak, dokładnie. Najlepiej w pliku Worda, wtedy byłoby najłatwiej, dodawałabym po prostu adnotacje, nie tykając w żaden sposób treści.
Wiem, że to często niemiłosiernie przedłuża czas publikacji, tym bardziej, że teraz jeszcze zaczyna się dla mnie rok szkolny, więc z czasem będzie u mnie krucho, ale jeśli tylko chcesz, jestem do usług
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
PaniSnape
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 691
Przeczytał: 0 tematów
Pomógł: 1 raz Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 12:26, 26 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Tak, że się wetnę Alice....
Zrób tak jak napisałaś...Sama betuje tak 5 opowiadań i w Wordzie jest najlepiej ^^
To taka mała rada
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
Ma.TH.i
Administrator
Dołączył: 14 Sie 2011
Posty: 791
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3
|
Wysłany: Pią 12:28, 26 Sie 2011 Temat postu: |
|
|
Z tymi przecinkami to racja, Alice - ja też na wyczucie to robię No oczywiście stawia się przed słowem 'który', przed 'że', ale 'mimo że' to wyjątek. No i jeśli są zdania wtrącone, to zawsze je należy przecinkiem zakończyć.
Post został pochwalony 0 razy
|
|
Powrót do góry |
|
|
|
|
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach
|
fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
gGreen v1.3 // Theme created by Sopel &
Programosy
|